Nagranie 1

Protokół przesłuchania świadka Marii Pawełczyk z 18 grudnia 1945 r. Zeznania dotyczą wydarzeń rozgrywających się na terenie spalonego więzienia na Radogoszczu 19 stycznia 1945 r. oraz pomocy, jakiej świadek udzieliła więźniowi – Franciszkowi Brzozowskiemu.
AIPN, sygn. Ld 498/28, Sąd Okręgowy w Łodzi. Akta prokuratorskie w sprawie przeciwko: Pelzhausen Walter, t. 4, s. 90-91

 

TREŚĆ:
Mieszkam niedaleko posesji Abego, gdzie za okupacji był obóz. W dniu 19 stycznia 1945 widziałam, że pali się obóz, widziałam kłęby dymu unoszące się nad obozem, słyszałam strzały. Obóz był otoczony wojskiem i umundurowanymi w żółtych mundurach. Posterunki były rozsypane po całym Radogoszczu, że nikt nie wychodził tego dnia z domu. Następnego dnia, około godziny 3. po północy jak tylko Niemcy odstąpili i widziałam wojsko rosyjskie, zaraz pobiegłam w stronę obozu. Brama była otwarta. Na dziedzińcu leżały stosy trupów. Widziałam, że mieli postrzały w głowę, ubrania były na nich popalone. Na terenie obozu widziałam jakąś kobietę i mężczyznę. Ci weszli do budynku i stamtąd zaczęli wołać, że są jeszcze żywi ludzie. Z pomocą rosyjskich żołnierzy wyciągnęliśmy spod stosów ciał na kocu jednego żyjącego. Potym wydostali jeszcze jednego. Jednego tych uratowanych zabrałam do domu, drugiego wzięła moja znajoma obywatelka Szulc. Zabrany przeze mnie człowiek był cały jakby unurzany w smole, ubranie miał niezupełnie spalone. Nazywał się Brzozowski Franciszek, lat 23, mieszka obecnie w Wieluniu, wieś Suchawola. W moim mieszkaniu był 5 tygodni. Z jego opowiadań wiem, że Niemcy rozstrzeliwali więźniów w obozie partiami, Brzozowskiemu udało się upaść na ziemię i kule poszarpały tylko na nim ubranie. Leżał pod stosem zabitych. Jak Niemcy podpalili obóz, to wszedł aż na dach, stąd był taki usmarowany smołą. Z dachu potym zszedł na jakiś szklany dach, a potym wrócił do budynku, jak pożar wygasł. Na dachu z nim było podobno 18 innych więźniów uratowanych. Do mego mieszkania, do Brzozowskiego przychodził uratowany więzień nazwiskiem Zarębski Franciszek, pochodzący gdzieś z Bydgoszczy. Możliwe, że w 7. Komisariacie znają jego adres, bo dostał z milicji rower i w komisariacie opiekowali się nim. Uratowany więzień, który mieszkał u obywatelki Szulc nazywał się Urszulak i mieszka gdzieś koło lotniska. Dodam jeszcze, że jakieś dwa tygodnie przed spaleniem obozu, zwróciło moją uwagę, ponieważ była to zima, że smołowali dach obozu.
Odczytano: Sędzia Okręgowy Śledczy S. Krzyżanowska
Podpisano: Maria Pawełczyk


Nagranie 2

Protokół oględzin sądowych miejsca zbrodni, budynków dawnego więzienia na Radogoszczu, przeprowadzonych w dniach: 26 lutego i 20 marca 1946 r. w imieniu sędziego śledczego III Rejonu Sądu Protokół przesłuchania świadka Janiny Szulc z 20 kwietnia 1945 r. Zeznania dotyczą wydarzeń rozgrywających się na terenie spalonego więzienia na Radogoszczu 19 stycznia 1945 r. oraz pomocy, jakiej świadek udzieliła więźniowi – Adamowi Urszulakowi.
AIPN, sygn. Ld 498/28, Sąd Okręgowy w Łodzi. Akta prokuratorskie w sprawie przeciwko: Pelzhausen Walter, t. 4, s. 97-98

 

TREŚĆ:
W moim domu mieszkał po ucieczce z obozu na Radogoszczu Urszulak Adam zamieszkały obecnie w Lublinku pod Łodzią. Widziałam jak od 7. rano w czwartek palił się obóz i słyszeliśmy strzały. Ale tego dnia nikt nie wychodził z domu, następnego dnia, koło godz. 3. po północy, wespół z innymi sąsiadami jak pan Zieleniewski Stanisław, zatrudniony jako ślusarz w Zgierskiej Kolei Elektrycznej, poszliśmy otworzyć więzienie, bo znajdował się tam nasz sąsiad Mikke. Bramy więzienia były zamknięte, bramę otworzył Zieleniewski jakimś wytrychem, na dziedzińcu było wiele ciał leżących pokotem, widziałam popalone na nich ubrania, widać też, że byli poranieni, że ginęli od strzałów. Na nasz widok ze stosu trupów powstała jakaś postać, o dzikim wyrazie oczu. Błagał nas o darowanie mu życia. Uspokajaliśmy go, że jesteśmy Polacy, że chcemy go ratować, że Niemców nie ma. Człowiek ten o własnych siłach wyszedł z obozu. Ponieważ z jakiegoś powodu powstała panika, baliśmy się, czy obóz nie jest podminowany i ludzie zaczęli uciekać. Ja też wróciłam do domu, gdy znów po jakimś czasie przyszłam pod obóz spotkałam sąsiadkę Pawełczykową, prowadziła dwóch ludzi. Z tych ja zabrałam do swego domu jednego. Uratowany więzień, który jak okazało się później nazywał się Urszulak, był silnie potłuczony, przyniesiono go na kocach. Opowiadał Urszulak, że jak więźniowie skakali z dachu i po upadku na ziemie podnieśli głowę to Niemcy dobijali ich. Jego towarzysz, z którym był na dachu to zamarzł. Urszulak opowiadał, że wystrzelano więźniów najpierw na parterze, z górnych pięter więźniowie nie chcieli wychodzić, potym podpalono od dołu obóz. Pod wpływem dymu ludzie zaczęli wyskakiwać z okien, wtedy Niemcy strzelali do spadających, do leżących na ziemi. Urszulak widział jak Niemcy dobijali tych więźniów, zakopywali w doły na podwórzu. Dodaję, że Urszulak mówił, że więźniów mogło być około 800 ludzi w obozie w czasie jego podpalenia.
Odczytano: Sędzia Okręgowy Śledczy S. Krzyżanowska
Podpisano: Janina Szulc


Nagranie 3

Protokół przesłuchania świadka Marii Iwony Kmieć z domu Godzwan. Zeznania dotyczą poszukiwań ciała Edmunda Godzwana – ojca świadka i ofiary radogoskiej masakry.
AIPN, OKŚZpNP, sygn. Ds. 67/67, t. XXX, Protokół przesłuchania świadka Marii Iwony Kmieć z d. Godzwan – córki Edmunda Godzwana, k. 5807-5808.

 

TREŚĆ:
Ojciec mój całą okupację ukrywał się przed Niemcami, z tym że w międzyczasie (nie pamiętam daty) został aresztowany przez gestapo, stamtąd udało mu się uciec. Drugi raz został aresztowany w grudniu 1944 r. w Łodzi, w mieszkaniu (nie wiem czyim i pod którym numerem) przy ul. Zawadzkiej. (…) W krótkim czasie po aresztowaniu ojca matka moja dowiedziała się, że ojciec przebywa w więzieniu Radogoszcz w Łodzi. (…) Po ucieczce Niemców z Łodzi, w dniu 17 stycznia 1945 r., do mamy mojej przyszedł jeden z więźniów więzienia w Radogoszczu (nazwiska jego nie znam). I odpowiadał matce okoliczności śmierci jej męża, a mojego ojca. Otóż Niemcy w styczniu 1945 r. uciekając przed Rosjanami obstawili więzienie Radogoszcz ze znajdującymi się tam więźniami Polakami beczkami z benzyną i smoła, i podpalili je po to by spaliło się więzienie i znajdujący się tam Polacy. Do próbujących wydostać się z płonącego więzienia ludzi Niemcy strzelali lub rzucali granaty. Mężczyzna, b. więzień, który opowiadał to mojej matce, poinformował ją, że on i kilku innych więźniów zrobili dziurę w dachu więzienia i wydostali się na dach, z wysokości chyba drugiego piętra skali w dół. Do skaczących Niemcy strzelali. Wyżej wymieniony powiedział matce, że udało mu się szczęśliwie zeskoczyć, z tym że Niemcy go postrzelili w tym czasie. Po nim miał zeskoczyć mój ojciec, ale w międzyczasie któryś z Niemców rzucił granat i ojciec został prawdopodobnie trafiony odłamkami granatu, gdyż słyszał później jego jęki. W kilka dni po wyzwoleniu Łodzi przez armię radziecką poszłam z matką pod dymiące się jeszcze więzienie Radogoszcz, by odszukać zwłoki ojca. Widziałam tam na dziedzińcu więzienia masę trupów, zwłaszcza pod murami budynku więziennego. Nie jestem w stanie określić ilości tych zwłok. Niektóre zwłoki były osmolone, inne zwęglone. Zwłok ojca nie znalazłyśmy. Prawdopodobnie ojciec spalił się wewnątrz budynku, którego dach i stropy budynku, paląc się zapadły się.


Nagranie 4

Fragment relacji byłego więźnia Jana Wypijewskiego, który znalazł się na terenie spalonego więzienia na Radogoszczu w styczniu 1945 r., w poszukiwaniu przyjaciela z celi – Jana Wesołowskiego.
J. Wypijewski, Chleb mojego życia, Włocławek 2004, s. 278-279.

 

TREŚĆ:
Lecz bezmiar mordu ujrzałem po pokonaniu kilkudziesięciu kroków, w obozie w Radogoszczy, gdzie przebywałem jeszcze przed miesiącem.
Najpierw zobaczyłem żelazną bramę rozwartą na oścież. Ze środka więzienia z wypalających się zgliszczy i zwłok ludzkich jeszcze gdzieniegdzie wydobywał się płomień i dym. Na placu ułożony był stos ludzkich zwłok opalonych z odzieży i owłosienia – to współwięźniowie, którzy wyczuwawszy pożar wybili otwory ścienne więzienia i szukali ratunku wyskakując na plac przed budynkiem. Tutaj dosięgły ich mordercze kule zwyrodniałych oprawców. (…)
Chodziłem po całym terenie tego strasznego obozu. Spotkałem człowieka, który wynosił z budynku administracyjnego różnego rodzaju dokumenty i wrzucał w tlące się zgliszcza. (…) Tłumaczył swój postępek obawą, aby dokumenty nie wpadły w rosyjskie ręce. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy, że mogą one być przydatne w identyfikacji zbrodni i jej ocenie.
Szukałem zwłok przyjaciela Janka Wesołowskiego z Pabianic, który odwiódł mnie od samobójstwa. Niestety twarze zamordowanych były niemalże nie do rozpoznania. Chodziłem po kuchni. Kotły były pełne zmarzniętej zupy. Za jednym kotłem zobaczyłem zastrzelonego kucharza, który jeszcze niedawno wyhandlował skórzaną kurtkę za zorganizowany kawałek chleba lub dodatkowy tak zwany „dołek” zupy. Rozpoznałem też zabitych wszystkich trzech pomocników kucharza. Leżeli blisko siebie. Więcej osób nie mogłem zidentyfikować. Podobno jeden z nich to doktor medycyny Józef Englert z Włocławka, którego ja nie mogłem poznać. Natomiast tej informacji udzielił mi ktoś z grupy kilku osób stojących obok mnie.
Szedłem po klatce schodowej, po której musiałem wielokrotnie biegać na wyczerpujące apele. Od parteru aż do pierwszego piętra leżało bardzo dużo zwłok. Widocznie część więźniów szukała wyjścia z budynku i tu zginęła w płomieniach. Schodami wszedłem aż pod same spalone poddasze, gdzie stał największy zbiornik przeciwpożarowy z wodą. Tylko tu można było znaleźć ocalenie. Chociaż woda w zbiorniku była zamarznięta od wysokiej temperatury lód się stopił. To tu znalazło ocalenie kilka osób z najwyższego piętra.